08. Byłam ofiarą mobbingu

Po kilku miesiącach pracy dyrektor zaczął przydzielać mi coraz poważniejsze i bardziej odpowiedzialne zadania (szkolenia, rekrutacja pracowników). Wkrótce zlecił mi opracowanie i wdrożenie projektu oceny pracy, który miał umożliwić zdiagnozowanie ponad 120 pracowników. Wykonanie projektu zajęło mi około 3 miesięcy. Na początku grudnia 1998 roku przedstawiłam gotowy projekt do realizacji, który uzyskał pełną akceptację dyrektora. Niestety, wdrożenie projektu oceny pracowników musiało zostać przesunięte z powodu mojej choroby. Od kilku lat cierpiałam bowiem na guzy tarczycy, które urosły do kilkucentymetrowych rozmiarów. Z tego powodu bardzo źle się czułam i odczuwałam różne dokuczliwe dolegliwości fizyczne, które uniemożliwiały mi normalne funkcjonowanie. Lekarze naciskali, abym jak najszybciej poddała się zabiegowi chirurgicznemu, który odbył się tuż po Świętach Bożego Narodzenia. Po zabiegu byłam zbyt słaba, żeby pracować i w związku z tym cały styczeń spędziłam na zwolnieniu lekarskim.

Kiedy po około 1,5- miesięcznej przerwie wróciłam do pracy, okazało się, że w moim departamencie zaszły duże zmiany organizacyjne i personalne. Mój dotychczasowy dyrektor nie zajmował już swego stanowiska i wkrótce miał odejść z banku. Jego następca posiadał inną wizję rozwoju departamentu, w której na razie nie było miejsca na wprowadzenie nowoczesnych metod zarządzania kadrami. Pomyślałam więc, że projekt, który opracowałam, jest już niepotrzebny i najlepiej będzie po prostu schować go do szuflady. Ale –jak się później okazało- na świecie nie ma przypadków, a wszystko, co się dzieje ma swój cel i sens.

W połowie lutego 1999r. zatelefonowano do mnie z centrali banku, a konkretnie z departamentu zarządzania kadrami i zaproponowano mi samodzielne stanowisko w nowo tworzonym zespole ds. Human Resources. Jak się okazało, dotychczasowy dyrektor mojego departamentu przesłał opracowany przeze mnie projekt systemu oceny do jednego z wiceprezesów zarządu banku, wraz z poparciem mojej osoby. Zaproponowano mi atrakcyjne warunki finansowe, szerokie możliwości szkolenia i rozwoju oraz w krótkiej przyszłości -funkcję kierowania zespołem. Po kilku dniach namysłu przyjęłam propozycję.

Kiedy powiedziałam o tym Iwonie, jednej z moich koleżanek, ta wpadła w przerażenie:

-Dziewczyno, zastanów się dobrze, co robisz! Możesz przecież jeszcze zmienić decyzję.

Zaskoczona jej reakcją dowiedziałam się, że w departamencie zarządzania kadrami pracuje Jola, przyjaciółka Iwony. Bezpośrednim przełożonym Joli jest zastępca dyrektora departamentu, któremu i ja miałam służbowo podlegać. Jola często skarżyła się na swojego szefa. Ze względu na jego zachowanie określała go m.in. mianem „bezwzględnego gestapowca”. W departamencie siał postrach, z nikim nie liczył się i nie szczędził pracownikom przykrości. Jak twierdziła Jola, wielu pracownikom „odebrał” sporo zdrowia.

Iwona przy lada okazji wciąż namawiała mnie, abym zrezygnowała z proponowanej pracy. Jednak wszystkie formalności dotyczące mojego nowego zatrudnienia były już załatwione i lada dzień miałam zmienić stanowisko. Nie mogłam już wycofać się.

***

W dniu 01 marca 1999 roku rozpoczęłam pracę na nowym stanowisku. Już wkrótce słowa przestrogi koleżanki sprawdziły się i zaczęła się moja droga krzyżowa.

Byłam pierwszym pracownikiem w nowotworzonym zespole. Po około dwóch tygodniach dołączyła do mnie nowa osoba, R. Nasze pierwsze spotkanie nie było zbyt przyjemne. Doszło do spięcia, które miało poważny wpływ na moją późniejszą sytuację w pracy.

Już w pierwszych słowach R. oznajmiła mi stanowczo, że została zatrudniona, aby kierować zespołem. Ton jej głosu i wyraz twarzy wskazywał, że jest osobą zdecydowaną, która wie, czego chce, i w dodatku nie znosi sprzeciwu. Już w chwilę potem zdołałam się przekonać, że moje przeczucia mnie nie mylą. W pewnym momencie powiedziałam jej o moich uzgodnieniach z dyrektorem w trakcie rozmowy kwalifikacyjnej. Stwierdziłam, że ja również zostałam zatrudniona, aby kierować komórką. Dodałam, że moje stanowisko pracy jest samodzielne i podlegam bezpośrednio zastępcy dyrektora departamentu. Reakcja R. była bardzo gwałtowna. Podniesionym głosem kategorycznie podkreśliła, że to ona jest moją przełożoną, a ja mam się jej podporządkować.

Po naszej pierwszej rozmowie R. poszła do dyrektora porozmawiać na ten temat. Ja uczyniłam podobnie prosząc go o wyjaśnienie sytuacji. Jednocześnie poprosiłam o zakres obowiązków, który m.in. wyjaśniłby kwestię podległości służbowej. Jednakże szef był „głuchy” na moje prośby i odpowiedział wymijająco na moje pytania.

Od tego dnia zaczęły się moje problemy. Dyrektor zaczął mnie wyraźnie unikać, a nawet wręcz ignorować moją osobę. Przestał zlecać mi ważniejsze zadania. Często traktował mnie jak powietrze i zachowywał się tak, jakby mnie nie było pobliżu. Po prostu nie zwracał na mnie żadnej uwagi. Równocześnie zauważyłam, że dyrektor szuka sposobności, aby „złapać” mnie na błędach i niedociągnięciach w wykonywaniu obowiązków.

Począwszy od naszego pierwszego spotkania R. często chodziła do szefa na skargę. W ten sposób rozpoczął się czas nieustannych oskarżeń, pomówień i niszczenia mojej reputacji poprzez donosy do dyrekcji departamentu. W rezultacie stopniowo odsuwano mnie od pełnionych obowiązków zawodowych i ograniczono dostęp do niezbędnych informacji służbowych. Po kilku miesiącach całkowicie zabroniono mi wykonywania dotychczasowych zadań i pozbawiono narzędzi pracy. Jednocześnie próbowano nakłonić mnie do dobrowolnej rezygnacji ze stanowiska i odejścia z banku. Dyrektor nieustannie groził mi zwolnieniem z pracy, jeśli nie odejdę dobrowolnie. Aby zmusić mnie do odejścia, zatrudniono na moim stanowisku – mimo, że wciąż je zajmowałam- nowego pracownika. Okazał się nim znajomy mojej koleżanki z zespołu. Dlatego niemal codziennie byłam wzywana do przełożonego, który naciskał, abym jak najszybciej odeszła. Ponadto dyrektor kierował na mnie skargi do wiceprezesa zarządu banku odpowiedzialnego za nasz departament. Jednak mimo gróźb i donosów nie zwolniono mnie, ponieważ nie znaleziono argumentów uzasadniających wypowiedzenie mi umowy o pracę. W końcu dyrektor postanowił odizolować mnie od zespołu. Dostałam polecenie przeniesienia się do małego pomieszczenia w odległej części korytarza. Była to ciemna „klitka”, w której jedynie mogły zmieścić się: biurko, krzesło i jakaś szafka. Tak oto zostałam „skazana” na całkowitą bezczynność przez cały dzień roboczy od godziny 8.00 do 16.00 – bez podstawowych narzędzi pracy (komputera, telefonu) i tym samym bez możliwości dalszego wykonywania zadań. Poprzez te wszystkie działania dyrekcja chciała zmusić mnie do dobrowolnego odejścia z banku.

Zjawisko, którego doświadczyłam określane jest mianem „mobbingu”. Mobbing to psychiczne nękanie, prześladowanie i szykanowanie w miejscu pracy. W polskim prawodawstwie mobbing został zdefiniowany jako: „działania lub zachowania dotyczące pracownika lub skierowane przeciwko pracownikowi, polegające na uporczywym i długotrwałym nękaniu lub zastraszaniu pracownika, wywołujące u niego zaniżoną ocenę przydatności zawodowej, powodujące lub mające na celu poniżenie lub ośmieszenie pracownika, izolowanie go lub wyeliminowanie z zespołu współpracowników” (art. 94 § 2. Kodeksu Pracy).

Intencją działań mobbingowych jest wywieranie silnej presji na pracownika, aby w rezultacie skłonić go do rezygnacji z pracy i odejścia z firmy. Zasadnicze skutki mobbingu to nie tylko utrata zatrudnienia, ale również kłopoty ze zdrowiem. Wraz z rozwojem i nasilaniem się przejawów mobbingu dochodzi do zaburzeń zdrowotnych o różnym charakterze, a następnie do poważnych i przewlekłych chorób.

Działania mobbingowe wobec mojej osoby prowadzone były przez 16 miesięcy przez zastępcę dyrektora departamentu (mojego bezpośredniego szefa) przy aktywnym udziale i zaangażowaniu koleżanki z mojego zespołu. Mobbing miał miejsce za wiedzą i przyzwoleniem głównego dyrektora departamentu. Skutkiem mobbingu była niemalże całkowita utrata zdrowia i sił. Wszystkie zdarzenia i okoliczności, które wówczas miały miejsce opisałam szczegółowo w osobnej książce.

***

Od początku trwania działań mobbingowych starałam się przeżywać ten trudny czas zgodnie z wolą Bożą. Jak zwykle, dużo czytałam Pismo Święte. Mocno zapadły mi wtedy w sercu słowa z Księgi Izajasza (48,17): „Ja, Pan, twój Bóg uczę cię tego, co ci wyjdzie na dobre. Prowadzę cię drogą, którą masz iść.” Dlatego pocieszałam się, że idę właściwą „ścieżką”, ponieważ Pan Bóg sam wybrał mi to miejsce pracy. Wierzyłam, że droga, którą On każe mi iść, jest najlepszą z najlepszych. Poza tym uważałam, że Pan Bóg ma względem mnie jakiś plan związany z przeżywaną sytuacją i dlatego starałam się zaufać Mu ze wszystkich sił. Byłam przekonana, że moje cierpienie –podobnie jak wszystkie doczesne troski – jest przejściowe, ma sens i w przyszłości będzie służyć „jakiemuś” dobru. Prosiłam więc Pana Boga, aby pomógł mi spędzić czas w departamencie kadr zgodnie z Jego wolą. Modliłam się, aby we wszystkim wypełniły się Jego święte zamysły wobec mnie, a gdy przyjdzie czas odejścia z banku, – abym odeszła w pokoju serca. Prosiłam, abym każdego dnia rozpoczynała i kończyła pracę bez jakichkolwiek urazów i żalu do moich winowajców. Prosiłam Boga, aby chronił mnie od fałszywych kroków, od złych posunięć, nieodwracalnych i przykrych decyzji. Oddałam Panu Bogu całą moją drogę i całkowicie zdałam się na Jego prowadzenie. Każdego dnia na nowo zawierzałam Jezusowi siebie, wszystkie wydarzenia, które wtedy miały miejsce oraz moich winowajców czyli osoby, które dopuszczały się wobec mnie działań mobbingowych. Tak, jak Chrystus modlił się za swoich prześladowców, tak i ja modliłam się za moich winowajców oraz prosiłam o łaskę przebaczenia dla nich.

***

Kilkanaście miesięcy mobbingu były dla mnie wyjątkowym czasem zbliżenia się do Pana Boga i bliskiego z Nim zjednoczenia. Dzięki moim przeżyciom mogłam bliżej poznać i zgłębić cierpienia Jezusa Chrystusa. Szczególnie okres Wielkiego Postu nastrajał mnie refleksyjnie i skłaniał do zastanowienia się nad własną drogą życiową. Często na kartach Pisma Świętego rozważałam Mękę Pańską, a moje myśli kierowały się wtedy ku ukrzyżowanemu Chrystusowi. On jedynie, który zniósł wszystkie cierpienia, znał stan mojej duszy i wiedział, jak mi jest ciężko.

Rozmyślając nad drogą krzyżową i męczeństwem Jezusa, odnalazłam analogię pomiędzy Jego cierpieniem a tym wszystkim, co wówczas przeżywałam. Ja również dźwigałam krzyż, który mnie przytłaczał i był źródłem mojego własnego cierpienia. Patrzyłam na postawę Jezusa, szukając odpowiedzi na dręczące mnie pytania:

-Jak mam zareagować na poczynania szefa i koleżanki? Może powinnam im się przeciwstawić? A jeżeli tak, to w jaki sposób? Co mam robić?

Zapatrzona w udręczonego Jezusa, rozpaczliwie szukałam wskazówek i rady. Jego cierpliwość, posłuszeństwo i wytrwałe znoszenie cierpienia, zupełny brak chęci odwetu i rewanżu wobec zadających ból, modlitwa za prześladowców – czułam, że Jezus rozpięty na krzyżu zachęca mnie do naśladowania Jego postawy.

Rozważanie Męki Pańskiej pozwoliło mi innymi oczami spojrzeć na moją sytuację w pracy i już wkrótce przyniosło owoce, którymi były: uczucie ulgi, pokój w sercu oraz pewność, że cierpienia znoszone razem z Chrystusem mają głęboki sens. Poczułam wtedy przypływ sił, który sprawił, że byłam gotowa znieść każdą przykrość i przeciwność. Wewnętrznie umocniona, mogłam przeżyć każdy dzień, nie poddając się rozpaczy i zwątpieniu.

A kiedy znowu przychodziły chwile, że zaczynało brakować mi siły, narastał we mnie żal, rodził się bunt oraz na nowo zaczynały ogarniać mnie rozpacz i zwątpienie, wtedy skarżyłam się Bogu i wołałam do Niego o pomoc i ratunek: „Panie! Dodaj mi sił, abym mogła nieść dalej ten ciężar. Panie, moje serce wypełnia smutek, zniechęcenie i beznadzieja. Panie, zmiłuj się nade mną. Pomóż mi przetrzymać chwile zwątpienia i załamania, i napełnij mnie na nowo wiarą i nadzieją.” Innym razem modliłam się: „Panie! Gdy jestem smutna, Ty mnie rozweselasz. W Tobie znajduję pocieszenie. Tylko Ty możesz ukoić mój ból i cierpienie. Ty jesteś lekarstwem na wszystkie moje troski!”

Jezus Chrystus zawsze odpowiadał na moje wołanie i przychodził mi z pomocą. W Chrystusie mogłam bowiem ugasić mój ból i smutek, w Nim moje cierpienie znalazło swój sens. W Miłosierdziu swoim Jezus litował się nade mną i dawał mi łaskę umocnienia i pokrzepienia. Dzięki Jezusowi mogłam przetrwać to, co najgorsze. Pewnego dnia zapisałam w moim dzienniku: „Panie, po każdym minionym dniu czuję się jak zwiędła, zwiotczała roślina. Ty dajesz mi „wodę żywą”, która sprawia, że znowu wracam do życia, nabieram siły, rozkwitam. Ty mnie wzmacniasz. Jesteś dla mnie jak ogrodnik, który dba o swoje rośliny i dogląda ich wiedząc, czego im trzeba w odpowiednim czasie.”

Dziękowałam też Panu Jezusowi za moje cierpienia: „Dziękuję Ci za to cierpienie i chwalę Cię za ten ból, który dzisiaj jest moim udziałem. Dzięki temu, mogę choć trochę współuczestniczyć w Twojej bolesnej Męce.”

Obecnie, po latach, pragnę podkreślić, że kilkanaście miesięcy działań mobbingowych były czasem błogosławionym, ponieważ dzięki nieustannym kłopotom i problemom mogłam umocnić moją wiarę w Boga i zbliżyć się do Chrystusa. Czas mobbingu to była moja droga krzyżowa, której nie przeszłabym o własnych siłach, gdyby nie wiara, nieustanna modlitwa i pomoc Miłosiernego Boga. Jedynym lekarstwem na to, co wówczas przeżywałam był Jezus Chrystus. Nadzieja i pokój, które On mi dawał, nie pozwoliły mi zboczyć z właściwej drogi. Wprawdzie byłam bezsilna wobec tego, co mnie spotykało w pracy, ale jedynym moim ratunkiem było trzymać się Jezusa. Bo trzymać się Jezusa Chrystusa jest najlepszą rzeczą w życiu człowieka!