30. Dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych!

Minęło kilka lat od wypadku w styczniu 2011r. Nadszedł rok 2016. Stan zdrowia nadal nie pozwalał mi na samodzielne wychodzenie z mieszkania. Z powodu silnych dolegliwości kręgosłupa i uciążliwych zawrotów głowy nie mogłam zachować równowagi i utrzymać się na nogach. Dlatego przebywałam niemal nieustannie w mieszkaniu, odizolowana od „świata” zewnętrznego. Można powiedzieć, że moje mieszkanie stało się moim więzieniem. Nie mogłam wyjść ani na dłuższy spacer, ani gdziekolwiek „na miasto”. Jedyne, co udawało mi się zrobić z ogromnym wysiłkiem, to wyprowadzić „na moment” psa trzymając się mocno jego smyczy.

Początkowo było mi bardzo trudno pogodzić się z moimi ograniczeniami. Jednak z upływem lat przyzwyczaiłam się do sytuacji. Po jakimś czasie zaniechałam proszenia Boga o powrót do zdrowia. Bowiem zdrowie przestało już być dla mnie ważną sprawą. Zaakceptowałam mój krzyż. Tłumaczyłam sobie, że tak jak Jezus był przybity do drzewa krzyża, podobnie i ja jestem „przywiązana” do mojego miejsca zamieszkania nie mogąc nigdzie się „ruszyć”. Moje cierpienia łączyłam więc z cierpieniem Chrystusa i Jego zasługami oraz ofiarowywałam w różnych intencjach przez ręce Matki Najświętszej. Najważniejszą rzeczą stało się dla mnie to, aby wypełniła się wola Boża w moim życiu. Przede wszystkim pragnęłam szczerze mojego prawdziwego nawrócenia i zbliżenia do Boga. Uznałam, że czas spędzony w odosobnieniu mogę ofiarować Jezusowi Chrystusowi w duchu wynagrodzenia i pokuty za popełnione przeze mnie grzechy oraz w intencji zbawienia dusz. Powiedziałam sobie: „Niech będzie tak, jak chce Pan Bóg”.

Często wyobrażałam sobie, że – ze względu na stan zdrowia – spędzę resztę życia „przykuta” do mojego mieszkania, ale nie przerażało mnie to zbytnio. Bowiem byłam przekonana, że Bóg nie zostawi mnie samej i zawsze będzie się o mnie troszczył. Jedyną rzeczą, której się bałam, to brak systematycznej spowiedzi i śmierć w grzechu, gdyż nie miałam możliwości regularnego korzystania z Sakramentów Świętych. Mimo to, wierzyłam, że Jezus Chrystus i Matka Boża zatroszczą się o wszystko, co potrzebne do mojego zbawienia.

***

Kiedy już zupełnie pogodziłam się z moim losem, przyjęłam Krzyż choroby i poddałam się woli Bożej – wtedy Pan Bóg zrobił mi wielką niespodziankę i całkowicie mnie zaskoczył! Opowiada o tym poniższa historia.

Dnia 8 grudnia 2015r. rozpoczął się Rok Miłosierdzia i trwał do 20 listopada 2016r. W tym czasie wyznaczono kościoły, gdzie otworzono Bramy Miłosierdzia symbolizujące otwarte ramiona Miłosiernego Boga Ojca, czekającego na powrót każdego ze swych grzesznych dzieci. Każdy, kto przechodząc przez Bramę Miłosierdzia – po wcześniejszej spowiedzi świętej – zwrócił się z ufną modlitwą do Boga, mógł otrzymać odpust zupełny.

Również i ja chciałam zbliżyć się do Chrystusa i jeszcze głębiej doświadczyć Bożego Miłosierdzia. Pragnęłam, aby Pan pochylił się nade mną i przebaczył mi moje grzechy. Bowiem potrzebowałam głębokiej duchowej odnowy. Niestety, okoliczności tak się ułożyły, że dopiero 01 października 2016r. (w pierwszą sobotę miesiąca) mogłam udać się -dzięki pomocy sąsiadki – do Katedry Warszawsko-Praskiej, gdzie otwarta była Brama Miłosierdzia.

Już na początku Mszy Świętej – czekając w kolejce do spowiedzi – zauważyłam zmiany w moim samopoczuciu i kondycji fizycznej. Poczułam się silniejsza niż zwykle. Po Mszy Świętej przeszłam przez Bramę Miłosierdzia, a potem przez dłuższą chwilę gorliwie modliłam się, aby Bóg zmiłował się nade mną i okazał mi swoje Miłosierdzie. Kiedy opuściłam katedrę, bez problemu mogłam poruszać się samodzielnie! Poczułam się umocniona na duszy i ciele. Odczułam wielką wewnętrzną radość.

Od tego dnia zaczęłam samodzielnie wychodzić z mieszkania, bez pomocy innych osób. Najpierw do banku znajdującego się na dole w moim bloku, potem na pocztę tuż obok mojego osiedla oraz taksówką z psem do weterynarza. Bardzo cieszyłam się i chwaliłam Boga za Jego wielkie Miłosierdzie.

Po niespełna miesiącu tj. 5 listopada (również w pierwszą sobotę miesiąca) byłam ponownie na Mszy Świętej. Pojechałam taksówką do kościoła parafialnego p.w. Św. Faustyny na Bródnie. Tym razem nie musiałam korzystać z pomocy innych osób, aby dotrzeć na Mszę Świętą. Po raz pierwszy od kilku lat! To był cud, że mogłam sama pojechać do kościoła, być u spowiedzi, wytrwać w czasie Mszy Świętej i przyjąć Komunię Świętą. Bóg dał mi siłę i odwagę. Tak, to był prawdziwy cud, wielka łaska!

Kolejny cud wydarzył się 27 listopada, kiedy udałam się pieszo na Mszę Świętą do kaplicy w pobliskim szpitalu. Było to moje pierwsze samodzielne wyjście „na piechotę” poza moje osiedle od września 2011r. Po ponad 5 latach! Również i tym razem Bóg mnie umocnił. Dał mi siłę i odwagę pokonać słabość!

W czasie kilku lat trwania choroby wielokrotnie modliłam się o powrót do Kościoła i Sakramentów. I tak oto rzecz niemożliwa dla mnie, stała się możliwa – bo Bóg wszystko może! Wiem i jestem tego pewna, że zawdzięczam tę łaskę Najświętszej Maryi Pannie, gdyż we wspomnianych intencjach odmówiłam nowennę za Jej wstawiennictwem. Prosiłam Matkę Bożą, aby wstawiła się za mną do Jej Syna i wyprosiła mi łaskę uczestniczenia we Mszy Świętej i życiu sakramentalnym. Bowiem bardzo bałam się, że żyjąc „jak poganin” bez korzystania z Sakramentów umrę w stanie grzechu i zostanę potępiona. Dziękuję też św. Józefowi, mojemu Aniołowi Stróżowi, świętemu Michałowi Archaniołowi oraz wszystkim świętym i aniołom, którzy modlili się w mojej intencji.