20. Modlitwa ma moc poruszyć Niebo i Ziemię…

Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie;
kołaczcie, a otworzą wam.
Albowiem każdy, kto prosi otrzymuje;
kto szuka znajduje; a kołaczącemu otworzą.
Mat. 7, 7-8

Poniższa historia opowiada o tym, jak „walczyłam” ze spółdzielnią mieszkaniową i z syndykiem o moje mieszkanie.

Wspominałam już wcześniej, że w 1999 roku postanowiłam kupić nowe mieszkanie. Pracowałam wtedy w banku, miałam wysokie zarobki i dlatego było możliwe uzyskanie kredytu bankowego na zakup nowego mieszkania. Po jakimś czasie poszukiwań, znalazłam – przynajmniej tak mi się wówczas wydawało – właściwą spółdzielnię mieszkaniową, która właśnie budowała nowe osiedle. Spółdzielnia sprawiała wrażenie wiarygodnego i godnego zaufania inwestora, gdyż wszystkie jej dokumenty (pozwolenie na budowę, dokumentacja projektowa, statut, różne potrzebne zezwolenia itp.) wskazywały, że to solidna firma. Po dłuższym zastanowieniu, zdecydowałam się podpisać ze spółdzielnią umowę kupna-sprzedaży. Wkrótce uzyskałam kredyt mieszkaniowy oraz dodatkowo zaciągnęłam również kredyt konsumpcyjny. Od razu wpłaciłam na konto spółdzielni cały należny wkład budowlany. Pod koniec kwietnia 2001 roku, kiedy osiedle zostało częściowo wybudowane – otrzymałam klucze do mieszkania i od razu się do niego wprowadziłam.

Niestety, pomimo wprowadzenia się do mieszkania, nie stałam się jego prawną właścicielką. Dlaczego? Ponieważ nie mogłam podpisać umowy notarialnej. Okazało się bowiem, że po podpisaniu licznych umów kupna – sprzedaży, spółdzielnia mieszkaniowa znalazła się w latach 1999-2001 w bardzo trudnej sytuacji finansowej z powodu niegospodarności i złego zarządzania. W tych samych latach, zarząd spółdzielni zaciągnął ogromne kredyty hipoteczne w dwóch bankach. Zgodnie z zawartymi umowami bankowymi, żaden z mieszkańców naszego osiedla nie mógł stać się prawnym właścicielem swojego mieszkania, dopóki spółdzielnia nie spłaci w całości obu zaciągniętych kredytów. Niestety, w spółdzielni zabrakło środków finansowych zarówno na dokończenie rozpoczętej budowy, jak i na terminową spłatę kredytów bankowych. W taki oto sposób spółdzielnia znalazła się w bardzo trudnej sytuacji finansowej, a następnie doszło do jej upadłości czyli bankructwa.

2004r. – bankructwo spółdzielni

Jesienią 2004 roku sąd do spraw upadłościowych uznał pełną niezdolność spółdzielni do regulowania zobowiązań wobec wierzycieli i ogłosił jej upadłość. Jednocześnie sąd wyznaczył syndyka masy upadłości do zarządzania spółdzielnią i sprzedaży jej majątku. W momencie ogłoszenia postępowania upadłościowego wszystkie decyzje dotychczasowego zarządu straciły moc prawną. Zatem i moja umowa, zawarta ze spółdzielnią w 1999 roku, przestała być obowiązująca czyli inaczej mówiąc – stała się nieważna.

Po ogłoszeniu upadłości nie mogłam podjąć już żadnych działań związanych z podpisaniem aktu notarialnego. Ponadto, ku mojemu zaskoczeniu, dowiedziałam się, że mogę stracić moje mieszkanie i cały wpłacony wkład budowlany. Okazało się bowiem, że prawnym właścicielem mojego mieszkania jest spółdzielnia mieszkaniowa – bankrut. Dlatego syndyk mógł zrobić z moim mieszkaniem wszystko, co chciał. Na przykład, mógł sprzedać mieszkanie bez mojej zgody i wyeksmitować mnie, nie zwracając mi wpłaconych pieniędzy. W taki oto sposób rozpoczął się dla mnie bardzo trudny okres mojego życia, pełen strachu przed utratą dachu nad głową i wszystkich pieniędzy zainwestowanych w mieszkanie oraz przed niepewną przyszłością.

Pod koniec 2007 roku…

Dopiero pod koniec 2007 roku pojawiła się szansa, że moje problemy z mieszkaniem zostaną rozwiązane. Otóż pewnego dnia syndyk wezwał mnie oraz innych mieszkańców, którzy tak samo jak ja, nie byli prawnymi właścicielami swoich mieszkań. W trakcie spotkania poinformował nas o możliwości zawarcia umowy notarialnej. Ale niestety był warunek – najszybciej jak to możliwe musimy wpłacić dodatkową kwotę pieniędzy. Syndyk wyznaczył nam trzy miesiące na zebranie środków finansowych i załatwienie wszystkich potrzebnych formalności. Jeśli chodzi o mnie, zostałam wezwana do wpłaty kwoty w wysokości około 56.000 zł. Dopiero po uregulowaniu wymienionej sumy, syndyk był gotowy podpisać ze mną umowę notarialną i tylko w taki sposób mogłam stać się właścicielką mieszkania.

Styczeń 2008

Trzy miesiące minęły bardzo szybko, a ja, niestety, nie zebrałam żadnych środków finansowych. Banki, do których się zwróciłam, odmówiły udzielenia mi kredytu. Nie mogłam uzyskać nawet zwykłego kredytu konsumpcyjnego. Dlaczego? Przyczyną była moja negatywna historia kredytowa. Znajdowałam się bowiem w rejestrze nierzetelnych dłużników, prowadzonym przez Biuro Informacji Kredytowej (BIK). Kilkakrotnie pisałam już o tym, że zaciągnęłam dwa kredyty bankowe na zakup mieszkania, a potem straciłam pracę i przez kilka miesięcy byłam osobą bezrobotną. Z tego powodu nie byłam w stanie spłacać moich zobowiązań kredytowych. Ciągle zalegałam z regulowaniem należnych rat i pojawiły się duże opóźnienia w spłacie. Wskutek tego moje nazwisko pojawiło się na „czarnej liście” BIK-u.

Z powodu powyżej opisanej sytuacji, nie mogłam uzyskać kolejnego kredytu i wpłacić do spółdzielni wymaganej kwoty pieniędzy w terminie wyznaczonym przez syndyka. Dlatego po upływie daty płatności syndyk wzywał mnie systematycznie do swojego biura i pytał, czy już mam wymagane środki finansowe. Wzywał mnie prawie w każdy wtorek i każdy czwartek, kiedy to pojawiał się w swoim biurze na naszym osiedlu. I prawie za każdym razem groził mi eksmisją. Któregoś styczniowego dnia zadzwonił do mnie i kazał mi natychmiast przyjść do siebie. Tym razem w rozmowie brał udział również prawnik syndyka. Obaj dali mi ostateczny termin wpłaty do 28 lutego. Po upływie tego terminu na wniosek syndyka miałam dostać sądowy nakaz eksmisji.

-Jeśli nie wpłaci pani pieniędzy do końca lutego, to zostanie pani eksmitowana na początku marca – usłyszałam w trakcie spotkania.

Nie miałam pojęcia, skąd wziąć tak dużo pieniędzy i to w tak krótkim czasie. Z ludzkiego punktu widzenia moje położenie było zatem całkowicie beznadziejne i bez wyjścia. Mimo to wciąż miałam nadzieję i wierzyłam, że musi być jakieś rozwiązanie tej trudnej sytuacji.

Postanowiłam „poruszyć Niebo i Ziemię…“  

Postanowiłam więc „poruszyć Niebo i Ziemię”. Już na samym początku 2008 roku za pośrednictwem Internetu i znajdujących się tam „skrzynek intencji” poprosiłam bardzo wiele osób o wielką modlitwę do Boga. Były to setki osób świeckich i duchownych w Polsce i zagranicą m.in. we Francji, Włoszech, Norwegii, Islandii, Holandii i Niemczech. W lutym poprosiłam także o modlitwę grupę modlitewną z charyzmatycznej wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym. Odtąd wszystkie te osoby modliły się o Bożą pomoc i rozwiązanie mojej sytuacji. Również ja i moja mama modliłyśmy się nieustannie o szczęśliwe wyjście z trudnego położenia. Odmawiałyśmy Różaniec, koronkę do Miłosierdzia Bożego i niezliczone nowenny za wstawiennictwem różnych świętych i błogosławionych. Odbyłyśmy również dwukrotnie pieszą pielgrzymkę do Niepokalanowa. Ponadto w wielu kościołach odprawiono Msze święte w intencji szczęśliwego załatwienia tej trudnej dla nas sprawy. Była to nieustanna modlitwa o Miłosierdzie Boże!

Już wkrótce zauważyłam pierwsze owoce modlitwy! Otóż luty minął bardzo spokojnie. Syndyk przestał mnie prześladować i wzywać regularnie do swego biura. Pomimo, że nie wpłaciłam żądanej kwoty, nie dostałam nakazu eksmisji. Na początku marca skierowałam pismo do sądu do spraw upadłościowych z prośbą o przedłużenie terminu płatności. Wkrótce spotkałam się z sędzią, który zgodził się na wpłatę pieniędzy do końca września.

Anna

Marzec i kwiecień minęły, a ja nadal nie miałam pojęcia, jak zdobyć potrzebną kwotę. W maju ponownie poprosiłam wiele osób o modlitwę wstawienniczą. Na przełomie maja i czerwca zadzwoniła do mnie moja znajoma, B., która dopiero co przeprowadziła się wraz z rodziną do nowego domu w jednej z dzielnic warszawskich.

-Posłuchaj- powiedziała B.- kilka dni temu urządziliśmy sobie grilla z naszymi nowymi sąsiadami. W trakcie rozmowy okazało się, że jedna z moich sąsiadek pracuje w banku. Wspomniałam jej więc o tobie i o tym, że nie możesz uzyskać kredytu w żadnym banku. Wyobraź sobie, że ta osoba zaofiarowała swoją bezinteresowną pomoc i powiedziała, że chętnie pomoże ci w ubieganiu się o kredyt. Prosiła tylko, abym ci przekazała jej numer telefonu. Zadzwoń do niej, a ona na pewno postara się jakoś pomóc.

Wkrótce zadzwoniłam pod podany numer i tak oto poznałam Annę, sąsiadkę mojej znajomej B. Anna pracowała od kilkunastu lat w bankowości i bardzo dobrze znała rynek usług bankowych. Postanowiła mi pomóc i znaleźć bank, który – uwzględniając moją sytuację – udzieliłby mi kolejnego kredytu. Po kilku dniach skontaktowała się ze mną i powiedziała, że jest jeden zainteresowany bank. Na przełomie czerwca i lipca zebrałam wszystkie wymagane dokumenty i przekazałam je do oddziału tegoż banku. Od tej pory z niecierpliwością oczekiwałam na decyzję kredytową.

Wrzesień 2008

Niestety, czas mijał, a ja wciąż nie miałam żadnej informacji. Na początku września dowiedziałam, że decyzja kredytowa została wstrzymana przez radcę prawnego banku. Nie zgadzał się na udzielenie kredytu, ponieważ w księdze wieczystej spółdzielni był zapis, który budził jego wątpliwości. Kilku urzędników bankowych próbowało go przekonać, że nie ma racji, ale bezskutecznie. Ponadto pojawił się jeszcze jeden problem – jak najszybciej musiałam spłacić jeden z moich kredytów (kredyt konsumpcyjny) i jak najszybciej otrzymać zaświadczenie o wykreśleniu mnie z rejestru nierzetelnych dłużników, prowadzonego przez Biuro Informacji Kredytowej.

I co tu robić? Oczywiście pozostała tylko modlitwa. Na początku września ponownie poprosiłam o modlitwę wstawienniczą grupę modlitewną Odnowy w Duchu Świętym. Modliliśmy się, aby prawnik z banku zmienił swoją decyzję i abym zdobyła potrzebne środki finansowe na spłatę kredytu.

Dwa lub trzy dni po modlitwie otrzymałam telefon z informacją, że radca prawny zmienił swoją decyzję! Nowe prawne argumenty, które zostały mu przedstawione, były tak przekonujące, że bez dalszych przeszkód wyraził zgodę na udzielenie kredytu. We wrześniu udało mi się również w ciągu dwóch dni zebrać potrzebną kwotę pieniędzy i całkowicie spłacić kredyt konsumpcyjny. Zaraz potem mój były kredytodawca zwrócił się do Biura Informacji Kredytowej z wnioskiem o wykreślenie mojego nazwiska z „czarnej listy” nierzetelnych dłużników.

Październik 2008

Wydawało się, że wszystko jest na dobrej drodze i wkrótce będę mogła wpłacić pieniądze na konto spółdzielni. No, ale na przełomie września i października doszło do światowego kryzysu finansowego. Większość banków zdecydowała się wstrzymać udzielanie kredytów lub znacznie je ograniczyć. Jednocześnie zostały znacznie zwiększone wymagania kredytodawców wobec klientów. Na początku października otrzymałam telefon od Anny, która mi powiedziała, że zrobiła się bardzo trudna sytuacja na rynku finansowym, a „mój bank” wstrzymał udzielanie kredytów aż do odwołania. Obiecała jednak, że jeszcze spróbuje dowiedzieć się w banku, w którym jest zatrudniona, czy są możliwości udzielenia mi kredytu. Ale – jak wspomniała- może być to bardzo trudne, ponieważ jej bank udziela tylko wysokich kredytów i wyłącznie bogatych klientom.

Zastanawiałam się: co mam dalej robić? I jak zwykle przyszła mi do głowy tylko jedna myśl: również i tym razem prosić ludzi o modlitwę wstawienniczą! 9 października odbyła się kolejna modlitwa wstawiennicza, w czasie której modliłam się wspólnie z grupą modlitewną Odnowy w Duchu Świętym.

Następnego dnia czyli 10 października, zadzwoniła do mnie Anna z wiadomością, że osobiście spotkała się z prezesem zarządu banku i uzyskała jego zgodę na udzielenie mi kredytu. Dziesięć dni później podpisałam umowę kredytową z bankiem. Bank podjął decyzję, że przekaże środki pieniężne na konto syndyka po przedstawieniu przeze mnie podpisanego aktu notarialnego.

Jeszcze tego samego dnia spotkałam się z syndykiem, żeby uzgodnić termin podpisania umowy notarialnej. A tu nieoczekiwana i bardzo nieprzyjemna niespodzianka!!! Po zapoznaniu się z umową bankową, syndyk powiedział, że pewne zapisy w umowie budzą jego wątpliwości i nie podpisze aktu notarialnego, dopóki bank nie zmieni umowy. Ponadto stanowczo zażądał spotkania z dyrekcją banku i wyjaśnień. Ale bank nie miał zamiaru ani zmieniać umowy, ani spotykać się z syndykiem, ponieważ –jak mnie poinformowali urzędnicy bankowi- syndyk nie był stroną umowy. W odpowiedzi na to, syndyk stwierdził, że w takim razie nie podpisze ze mną żadnego aktu notarialnego.

Również i tym razem poprosiłam o modlitwę osoby z Odnowy w Duchu Świętym, które modliły się w intencji szczęśliwego zakończenia sprawy. Kilka dni po modlitwie bank zgodził się spotkać z syndykiem. W czasie rozmowy, w której uczestniczyłam również i ja, dyrektor banku zaproponował rozwiązanie, na które syndyk chętnie się zgodził.

26 listopada 2008 roku

Akt notarialny został podpisany przeze mnie i syndyka w dniu 26 listopada w oddziale banku, w obecności notariusza i pracownika banku. Było to około 9.30 rano. Około godziny 11.00 otrzymałam telefon z banku, że  dokonano już przelewu pieniędzy na konto spółdzielni mieszkaniowej.

W taki oto sposób stałam się prawną właścicielką mojego mieszkania. Wszystkie przeszkody, które znajdowały się na drodze do szczęśliwego zakończenia sprawy, zostały usunięte. Było to możliwe dzięki modlitwie do Dobrego i Miłosiernego Boga– ogromnej modlitwie wielu ludzi w kraju i za granicą. Tak, to była rzeczywiście wielka modlitwa o Miłosierdzie Boże! Modlitwa zdolna poruszyć Niebo i Ziemię!